WYNIKI KONKURSU LITERACKIEGO

I miejsce: Joanna Turaj 6b

II miejsce: Marcin Kawa 4a

III miejsce: Ernest Bieś 5a

Wyróżnienie: Inga Piotrowska 6a

Konkurs przeznaczony był dla klas IV –VI Publicznej Szkoły Podstawowej nr 2 w Dąbrowie Tarnowskiej. Organizowany  w ramach projektu edukacyjno-wychowawczego Język zwierciadłem kultury narodów”.

Zadaniem uczestników konkursu było napisanie opowiadania sensacyjno-przygodowego w języku polskim na dowolny temat. Akcja opowiadania musiała rozgrywać się w Wielkiej Brytanii. Należało zachować realia, czyli na przykład odwoływać się do rzeczywistych miejsc, zwyczajów, tradycji, zachowań, zabytków, postaci historycznych i współczesnych, przyrody, klimatu.

Zwycięzcom gratulujemy!

Poniżej zamieszczamy zwycięskie opowiadanie pt.: „Jeden dzień w Londynie” autorstwa uczennicy klasy 6b Joanny Turaj.

JEDEN DZIEŃ W LONDYNIE

Sobota. Był piękny, słoneczny dzień. Wesołe promienie słońca wpadały przez okno do małego pokoiku Izy. Oświetlały półki, na których dziewczyna układała swoje książki, lecz nie była radosna jak ten dzień. Wręcz przeciwnie, była bardzo zdenerwowana. Miała właśnie włożyć ostatnią książkę na półkę, ale coś ją w niej zaciekawiło. Była pewna, że nigdy jej nie widziała.

Postanowiła przynajmniej przeglądnąć jej pożółkłe kartki. Usiadła na swoim łóżku. Zdmuchnęła z jasnoszarej okładki książki kurz i otworzyła ją na pierwszej stronie. Zaczęła powoli zagłębiać się w lekturę, gdy nagle w bardzo dziwny sposób, przeniosła się w nieznajome jej miejsce. Było tam bardzo mokro. Po jej rumianym policzku spływała nienaturalnie zimna łza.

Stojąc na czymś twardym w oddali ujrzała małe, jasne światełko. Spostrzegła, że ten mały punkt przybliża się do niej. Nagle zatrzymał się i wydał z siebie okropny dźwięk klaksonu. Dopiero wtedy ujrzała, że stoi na samym środku ulicy przed granatowym Volkswagenem, w gęstym deszczu. Łza okazała się kroplą lodowatego deszczu padającego z ciężkich, ołowianych chmur. Dziewczyna zeszła z jezdni próbując zorientować się, gdzie się znajduje. Wychyliła się za barierkę mostu, na którym stała i ujrzała swoje odbicie w lustrzanej powierzchni rzeki. Obracając się  w stronę ulicy zobaczyła dwupiętrowy, czerwony autobus. Czyżby była w... Nie, to niemożliwe.

W zamyśleniu poszła dalej, gdy nagle wpadła na przechodnia. Stał przed nią wysoki młodzieniec. Jego brązowe włosy całe mokre od deszczu, sterczały wesoło we wszystkie strony. Pogodne, niebieskie oczy patrzyły z troską na zdezorientowaną Izę. Z rąk uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka, wypadło mnóstwo papierów prosto w kałużę.

- Przepraszam cię - powiedziała Iza zbierając papiery z chodnika. - Przeze mnie wszystkie twoje dokumenty wpadły do wody.

-  I tak miałem je wyrzucić do kosza -  odpowiedział  z uśmiechem chłopak.

- Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie ja tak w ogóle jestem? Nie mam zielonego pojęcia jak tu się dostałam.

- Jesteś w zimnym i deszczowym Londynie! Stoimy właśnie na moście Westminster. Mam na imię Karol.

- Ja jestem Iza. Dzięki za pomoc. Może znajdę mieszkanie mojej ciotki, która mieszka gdzieś w tej okolicy i przenocuję u niej – mówiąc to, Iza odwróciła się i poszła w stronę Big Bena, który wybijał teraz dwunastą.

- Poczekaj! Może mógłbym ci jakoś pomóc? – krzyknął do niej, lecz ona nie odpowiedziała.

Iza, oczywiście, nie miała żadnej ciotki w Londynie. Powiedziała tak tylko dlatego, żeby ten chłopak się od niej odczepił. W kieszeni swojej zielonej kurtki znalazła 70 funtów , dwa cukierki, komórkę i małą, białą karteczkę.   Wzięła ją do ręki i zręcznie rozwinęła. Był na niej napisany numer telefonu do Karola. Nie miała pojęcia skąd ten zwitek papieru  z numerem wziął się w jej kieszeni. Miała go już wyrzucić, ale coś ją tknęło i włożyła karteczkę z powrotem.

Dziewczyna poszła do najbliższego sklepu z pamiątkami. Kupiła tam podręczną mapę Londynu i niewielki, czarny parasol. Sprzedawca próbował wcisnąć jej figurkę Big Bena  i czerwonego autobusu, ale nawet nie zwróciła uwagi na jego namowy. Od razu rozłożyła mapę i szukała najbliższego hotelu. Po drodze poszła do taniej chińskiej restauracji wrzucić coś na ząb i trochę wyschnąć. Okazało się, że niedaleko był mały hotelik prowadzony przez właściciela lokalu. Postanowiła, że tam zostanie na noc.

            Iza wyszła z chińskiej restauracji i poszła w stronę małej, ciemnej uliczki, która prowadziła do hotelu. Miała już wyjść zza zakrętu, gdy usłyszała kłótnię dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki i gruby jak baryłka miodu, a na jego głowie rosły krótko ścięte, blond włosy. Do jego pulchnej twarzy idealnie pasował kluchowaty nos. Jego kolega był niski  i chudy jak patyk. Włosy miał w kolorze sierści lisa, a na jego twarzy gościł uśmieszek z nutką ironii. Jego zielone, chytre oczy były dopełnieniem bandyckiego wyglądu.

            - Dzisiaj jest ostateczny termin, by okraść to „starożytne” muzeum - powiedział niski. - Taka okazja już się nie powtórzy!

- Zrozum, moja żona nie daruje mi następnej nocy spędzonej „z kolegami na piwie” – tłumaczył grubas niskim głosem. - Gdyby tylko wiedziała, że dzięki tej nocy będziemy mieć szmalu do końca życia, może by to coś zmieniło, ale ty jak zwykle upierasz się, że nic nie możemy nikomu powiedzieć.

- Nie chcesz iść ze mną na ten napad, to nie. Ale nigdy już do mnie nie zwracaj się o pomoc - niski odwrócił się na pięcie i już miał iść w stronę Izy, ale grubas zatrzymał go  i zgodził się na jego propozycję.

Iza cofnęła się o kilka metrów i pewnym krokiem poszła w stronę mężczyzn. Obydwaj jak na zawołanie zamilkli. Dziewczyna przeszła obok nich i weszła do hotelu. Wziąwszy od właściciela kluczyk pobiegła do pokoju.

Pokój był mały. Białe ściany komponowały się drewnianymi meblami. Jego okna wychodziły na jedną z ruchliwych ulic Londynu. Słońce delikatnie przebijało się przez chmury, z których wreszcie przestał padać deszcz.

Gdy weszła do pokoiku, do razu wyciągnęła wszystkie rzeczy z kieszeni kurtki  i rzuciła ją na krzesło. Położyła się na łóżku i wyszukała spośród wszystkich rzeczy karteczkę z numerem telefonu. Przez chwilę zastanawiała się czy dzwonić, ale przypomniała sobie dwóch mężczyzn przed wejściem i szybko wykręciła numer.

- Cześć Karol, tu ja Iza. Może już zapomniałeś... spotkaliśmy się dzisiaj.

- Nie mógłbym zapomnieć. Coś się stało?

- Nie, nie... to znaczy tak. Przez przypadek usłyszałam co knują dwaj mężczyźni. Mówili coś o jakimś muzeum.

- Spokojnie. Spotkajmy się za dziesięć minut w Hyde Parku, to wtedy wszystko mi opowiesz.

- Jestem spokojna. To do zobaczenia!

Iza szybko założyła swoją kurtkę, włożyła pieniądze i telefon do kieszeni, a kartkę z numerem podarła na drobne kawałeczki. Zerknęła do lustra, założyła za uszy niesforne kosmyki czarnych włosów. Spojrzała w swoje ciemnoniebieskie oczy i przetarła je rękoma. Szybko wybiegła z pokoju zamykając za sobą dębowe drzwi na klucz.

Na szczęście Hyde Park był bardzo blisko hotelu. Poszła pieszo, mając nadzieję, że z szarych chmur znów nie zacznie padać deszcz. Mijała wiele wystaw, na których można było zobaczyć nieruchome manekiny w najmodniejszych kreacjach tego sezonu, czy wystawę najnowszych płyt piosenkarzy z całego świata.

Gdy Iza doszła do parku, Karol był już na miejscu. Nie miała pojęcia w jaki sposób przewidział, z której strony będzie nadchodzić.

- Cześć! - przywitała się Iza.

- Opowiadaj od razu co się stało - odpowiedział Karol.

Iza opisała wszystko ze szczegółami. Karol nie okazywał żadnych uczuć. Nie było widać po nim ani znudzenia, ani zdenerwowania. Po wysłuchaniu tego, co miała do powiedzenia Iza, odczekał chwilę milcząc, jakby analizując  treść jej wypowiedzi.

- Mówisz, że powiedział „starożytne” muzeum? - się odezwał wreszcie.

- Coś w tym stylu.

- Chyba wiem o jakie muzeum chodzi. Według mnie jest to British Museum. Jest to jedno z największych na świecie muzeów historii starożytnej.

- Słyszałam o nim, ale czy oni we dwóch mają jakieś szanse, żeby je okraść? Przecież ono jest na pewno bardzo dobrze chronione.

- Już był jeden taki przypadek, ale to już inna historia. Jeśli się dobrze przygotowali wszystko jest możliwe. Mam już plan jak ich unieszkodliwić. Zrobimy tak… Wiesz, jestem synem miejscowego policjanta. Poprosimy więc mojego ojca o pomoc. Gdyby był to zwykły żart, to nie będziemy mieć kłopotów z policją. Ja i ty będziemy cały czas obserwować przednie wejście, czy przypadkiem nie włamią się tamtędy. Mój ojciec z jego kolegami będą patrzeć, czy z innych stron budynku nic się nie dzieje. Jeśli coś zauważymy zawiadomimy komisariat policji i złapiemy tych złodziei na gorącym uczynku!

Plan wcielili w życie. Zadzwonili do ojca Karola i wytłumaczyli mu całą sytuację. Zgodził się na ich propozycję. Muzeum zaczęto obserwować przed zmierzchem. Pierwsze godziny były bardzo nudne, lecz około  dwudziestej drugiej koło muzeum zaczęło coś się dziać.

- Patrz! Ktoś podbiegł do głównych drzwi muzeum! – oznajmiła Iza.

- Zdawało ci się  – odpowiedział jej Karol.

- Wcale mi się nie zdawało! Chyba wiem co widzę! Jeśli chcesz możemy podejść bliżej i zobaczyć, czy przypadkiem nikogo tam nie ma.

- Chodźmy więc.

Karol i Iza powoli podeszli do muzeum. Próbowali zachowywać się bardzo cicho, lecz w tej chwili zadzwonił telefon Karola. To był jego    tata.

- I jak sytuacja? – zapytał.

- Iza twierdzi, że zobaczyła kogoś koło głównych drzwi. Ja jednak twierdzę, że nikogo tu nie ma. Właśnie idziemy to sprawdzić.

- Uważajcie! Może jednak jej się nie zdawało.

Ojciec Karola się rozłączył. Chłopak dalej jednak uważał, że Izie się przewidziało. Jednak nagle na ścianie muzeum zobaczył cień. Myślał, że to ze zmęczenia, lecz Iza spojrzała na niego znacząco.

 Karol na migi pokazał Izie, żeby zadzwoniła do jego ojca. Sam podszedł bliżej do schodów i ujrzał tam niskiego, chudego mężczyznę, który właśnie próbował otworzyć drzwi. Miał na sobie kominiarkę, więc nie było wątpliwości, że był złodziejem.

Chłopak jak najciszej podszedł do rabusia i chwycił go za ramię. Włamywacz odwrócił się szybko i próbował się wyrwać Karolowi. Ten jednak chwycił mocniej złodziejaszka i ściągnął mu kominiarkę. Kryła się pod nią przerażona twarz młodego, rudego mężczyzny, która w tej chwili bezgłośnie krzyczała o pomoc.

Wtem usłyszeli głos syren radiowozu. Rudzielec był całkowicie skołowany. Nie miał zielonego pojęcia jak to mogło się stać.

- Ale... jak? Jak zdołaliście mnie złapać? Jestem niewinny! To... to wszystko przez niego! – rudzielec odwrócił się i wskazał palcem w stronę krzaków – On mnie w to wrobił! To nie moja wina! To nie ja!

Dwóch policjantów pobiegło w wskazane przez złodzieja miejsce. Za krzakami chował się drugi rabuś, który majstrował coś jedną ręką przy skrzynce z bezpiecznikami, a drugą zajadał się pyszną kromką. Gdy poczuł dłoń jednego z komisarzy na ramieniu, wzdrygnął się i powoli odwrócił głowę w jego stronę. Miał już wziąć do swojej pyzatej buzi następny kęs kromki, lecz wzięto mu przekąskę i skuto mu ręce.

- Ja tylko pomagałem temu rudzielcowi! Zostawcie mnie w spokoju! To nie ja włamywałem się do muzeum! Dajcie mi dokończyć moją kromkę!

W tym samym czasie Iza, Karol i jego ojciec jechali na komisariat. Za szybą  była cisza i spokój. Co jakiś czas można było ujrzeć pieszego, który zapewne wracał z pracy do domu. Z ulicznych lamp padał blask na londyńskie drogi. Kto by pomyślał, że właśnie w tą spokojną, księżycową noc, próbowano włamać się do pięknego Muzeum Brytyjskiego. Zaczął kropić deszcz.

- Dziękuję ci - powiedział ojciec Karola, przerywając ciszę. - Dzięki tobie zapobiegliśmy włamaniu. Gdyby nie ty, nie wiadomo, jakby to się skończyło. Jeszcze raz dziękuję.

- To był zwykły zbieg okoliczności - stwierdziła dziewczyna - Znalazłam się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Każdy mógł usłyszeć tą rozmowę, a chyba wszystkim mieszkańcom tego miasta zależy na jego dobru. I to ja dziękuje, że nie uznaliście mnie za wariatkę, że coś sobie ubzdurałam i próbuję wcisnąć wam jakiś kit.  Po tej wypowiedzi już do końca podróży nikt się nie odzywał. W komisariacie na Izę czekało mnóstwo pytań, na które nie miała większej chęci odpowiadać. Przypomniała sobie, że jest w Londynie i nie wie jak wrócić do swojego mieszkania w Warszawie. Nie miała pojęcia, co teraz zrobić. Rozmyślając, zasnęła.

Spała mocno, lecz spokojnie. We śnie widziała swój pokój, półkę z książkami i łóżko. Śniła także o książce, którą rano znalazła na półce. Później zaczęły jej migać przed oczami różne obrazy: czerwony autobus, Big Ben, sklep z pamiątkami, chińska restauracja. Wszystko wyglądało jak żywe. Później zobaczyła twarz zatroskanej mamy i zdenerwowanego ojca. Zerwała się ze snu.

Usiadła na łóżku i spojrzała na ścianę, którą miała przed sobą.  Nie przypominała ona ściany komisariatu. Wisiał na niej obrazek dokładnie taki sam jak w jej pokoju. Odwróciła nieco głowę i ujrzała półkę. Tą samą , na której rano układała książki. Na jej twarzy ukazał się lekki uśmiech.

- Izo, widziałaś może książkę kucharską mamy? – zawołał z kuchni jej tata.  – Taka z szarą okładką.

Dziewczyna spojrzała na poduszkę, gdzie leżała książka, którą chciała dzisiaj rano przeczytać. Tytuł na jej jasnoszarej okładce brzmiał: „Książka Kucharska dla młodych gospodyń”. Londyn… Więc to był tylko sen…? Chyba …